Oświęcim - obóz z miastem?

Za nami 76. rocznica wyzwolenia obozu w Auschwitz, w tym roku zamiast wspólnych obchodów za murami obozu, pamięć o Straconych uczczono wirtualnie. To okazja do chwili zadumy, ale także moment na powtórkę z lekcji historii, a skoro o historii mowa to trzeba powiedzieć o najnowszej książce Marcina Kąckiego „Oświęcim. Czarna zima”, w której obóz i miasto pokazane są od nieznanej nam dotąd strony.

Dziennikarz pokusił się o napisanie kolejnego wartkiego reportażu, w którym odpowiada na jedno nurtujące pytanie: jak żyje się w mieście, które jest znane na całym świecie a kojarzone jest jedynie z obozem koncentracyjnym i niczym innym? A przecież Oświęcim to także Live Festiwal, dobre restauracje, hotele, rynek, parki - miasto jak każde inne, tylko z bardzo trudną wizytówką. Kącki kreśli współczesny obraz miejsca, którego historia dzieli się na dwa proste odcinki: wszystko przed i wszystko po obozie. Ponad ośmiuset letnią, niezwykle barwną i wielokulturową, historię miasta przekreśliło pięć lat zbrodniczej działalności nazistów. 

Cofamy się do pierwszych powojennych miesięcy, kiedy kurz po wojnie powoli opada, a nad barakami unosi się specyficzny zapach. Zapach, który śmiało może być niewerbalną definicją piekła. Kącki obala mit Auschwitz jako miejsca świętego, takiego jak teraz kojarzymy, w którym każda cegła i każda barakowa deska jest nasiąknięta krwią i cierpieniem. Jest przesiąknięta, ale kiedy człowiek sam cierpi to tego nie zauważa. Cierpienia nie da się zważyć, zmierzyć, porównać. Paradoks cierpienia polega na tym, że każdy cierpi inaczej, chociaż jest ono takie samo. Ból to ból, a strach to strach  nieważne czy patrzy nam w oczy zza drutów największego obozu zagłady na świecie czy z perspektywy niepewnego jutra. 

Po zakończeniu wojny ludzie chcą wrócić do siebie, jednak w miejscu swoich domów widzą druty i baraki, a w barakach deski ze swoich sypialni, w drzwiach znajome klamki. To historia ludzi, którzy po wojennej tułaczce próbują na nowo skleić ziemię, z której skrawek wyrwano i nadano przydomek zagłady. To książka o powrotach do domu i ludzi, których już nie ma i o grzebaniu. Grzebaniu przede wszystkim. Grzebaniu w historii, na strychach, grzebaniu zmarłych i grzebaniu w ziemi, by wydobyć kilka cennych gramów tego, co po tamtych pozostało. 

Opisuje trudy tworzenia muzeum na terenie byłego obozu, jak pogodzić pamięć tylu narodowości, kultur i religii w jednym miejscu. Jak merytorycznie mówić o zagładzie, prawdzie historycznej i oprawcach, by nikogo nie urazić, nie pominąć i nie gloryfikować? Jak pokazać, a może czego nie pokazywać zwiedzającym? Teraz, prawie 80 lat po tej niewyobrażalnej tragedii, teren jest uporządkowany, a pamięć po ofiarach została godnie zmaterializowana. Jest wyważona i odpowiednio konserwowana, ale wtedy, raptem kilka miesięcy po wszystkim, obóz był wręcz żywym cmentarzem. Popioły i nieśmiałe resztki, które stawiły opór ogniowi zostały rozrzucone dookoła. Były wszędzie, a tuż po wojnie nie było mowy o pamięci, raczej myślano o zapomnieniu. Zwykli ludzie chcieli po prostu wrócić do siebie i żyć, jeden z największych koszmarów w dziejach ludzkości właśnie się skończył, a im udało się wrócić do „domu”. Pamięć nabywa się z czasem i o tym pisze Kącki. Próbuje zrozumieć szabrowników, którzy w popiołach szukali złota i tych, którzy z fascynacją chcą ocalić przed zapomnieniem każde, nawet najmniejsze świadectwo zagłady. Pokazuje ludzi mierzących się z cieniem tragedii, czasem tak bardzo wyobcowanych i obdartych z jakichkolwiek uczuć i emocji, a czasem do cna przesiąkniętych bólem i strachem przed zapomnieniem.

„Czarna zima” jest próbą rozprawienia się z historią, ale i rzeczywistością. Miejscowi mówią o klątwie, obozu się nie boją, o Żydach za to wolą milczeć, ale Kącki grzebie i wygrzebuje. Przeszukuje archiwa, strychy, ale przede wszystkim rozmawia, z tymi którzy pamiętają szabrowników, z tymi, którzy próbują przypominać o Żydach i z tymi, którzy nadal żyją za obozowymi drutami.

Czy w miejscu tak tragicznie naznaczonym ludzkim cierpieniem można żyć normalnie? Książka pokazuje, że da się żyć i nie jest to problem dla obecnych lokatorów obozowych zabudowań. Tuż po wojnie wielu pracowników muzeum, konserwatorów i historyków ulokowano w byłych blokach obozowych, część z nich żyje tam do dziś. Pogodzili się z historią, turystami pod oknem i tym, że nie mogą rozwieszać prania na zewnątrz, bo w takim miejscu po prostu nie wypada. Do pogodzenia jest też fakt, że mieszka się willi byłego komendanta, który kilkanaście kroków od swojego mieszkania przykładał rękę do mordu setek tysięcy ludzi.

Dopiero po przeczytaniu „Czarnej zimy” zrozumiałam problem Oświęcimia, ale przede wszystkim zrozumiałam ludzi, dla których obóz był, jest i tak po prostu będzie. Kiedy mieszkańcy dalszych dzielnic Oświęcimia mówią o swojej znieczulicy czują wstyd, teraz i ja go odczuwam, powinien odczuć go każdy. Ja pytam, Kącki odpowiada, po czym... po co pytasz skoro w mieście, w którym żyjesz także jest obóz? Jak można przechodzić bez emocji ulicą, którą budowali byli więźniowie? Jak można wyczekiwać pierwszej gwiazdki w wigilijny wieczór wypatrując jej nad obozowymi drzewami? Codziennie przechodzimy obok miejsc, które są naznaczone historią, cierpieniem i bohaterstwem, nie zauważamy ich, bo po prostu są. Dlaczego? To pytanie otwarte, na które każdy powinien odpowiedzieć sobie sam.

Książka pokazuje, że traumy trzeba przepracować. Ale przepracować, nie znaczy rozliczyć i zapomnieć. Ukazuje wielowarstwowy konflikt, w którym historia zjada kulturę i miasto, a ludzie zapomnieli skąd są i po co przyszli. Kącki po raz kolejny obnaża problem antysemityzmu, braku tolerancji i tożsamości, wnika w miejską tkankę, by zrozumieć sens sporów i uprzedzeń. Oświęcim to nie tylko obóz i jego ciężar, ale ludzie tacy jak my, którzy mierzą się z takim samymi problemami, o czym Kącki nie milczy. Rozpisuje się o problemach płynących z sąsiedztwa zakładów chemicznych, o lokalnych układzikach, pasjonatach i konfliktach interesów. Pokazuje, że każde miasto to mała swoista Polska, w której problemy różnią się tylko skalą i rozmachem, a polska mentalność to polska mentalność - jest jedna i niezmienna.

„Oświęcim. Czarna Zima” to kolejny dowód na mistrzowskie pióro i narrację Marcina Kąckiego. Po lekturze Poznania i Białegostoku, Oświęcim jest dopełnieniem i mam nadzieję, że nie jest końcem. Po raz kolejny autor wnika w głąb problemu i przepada w miejskim zgiełku, by następnie porwać swoich czytelników w meandry historii i kultury, poznając nas z kolejnymi bohaterami swoich rozmów. Wszystko po to, by wrócić do początku, ale tym razem bogatsi o nową wiedzę i doświadczenie, przez co nic jest takie, jakie było przed lekturą.

(KJ)

Okładka: 
https://www.znak.com.pl/ksiazka/oswiecim-czarna-zima-kacki-marcin-168436

Komentarze